Autozłom na polskich drogach?
Dwie trzecie samochodów na naszych drogach ma ponad dziesięć lat. Aż ponad 7 mln nie posiada ważnych badań rejestracyjnych. Autozłom na kółkach
Na polskich drogach
W Centralnej Ewidencji Pojazdów odnotowanych jest ok. 30 mln aut, a średni ich wiek, to… 19 lat. Jednak z szacunków branży motoryzacyjnej (po uwzględnieniu m.in. informacji o samochodach, które od wielu lat nie posiadają polisy OC oraz ważnego przeglądu technicznego) wynika, że dane w ewidencji mogą być zawyżone o ok. 6,7 mln pojazdów, a średni wiek pojazdów – o minimum 4 lata.
Czyli, Polacy jeżdżą autami mającymi średnio 15 lat. Takimi podlotkami motoryzacyjnymi. Okresowym badaniom technicznym podlega ok. 15 mln aut w Polsce. Wykonuje je 4.7 tys. stacji kontroli pojazdów, a uprawnienia diagnosty posiada ok. 10 tys. osób. Ważnych badań technicznych nie ma w Polsce ponad 7 mln pojazdów. W 2015 r. policjanci w wyniku przeprowadzanych kontroli, obejmujących tylko nieznaczny odsetek aut, zatrzymali ponad 425 tys. dowodów rejestracyjnych. Prawie 152 tys. spośród tych samochodów nie miało ważnych badań technicznych.
Od 2012 r. masowo rośnie liczba sprowadzanych używanych aut. Tylko w jednym miesiącu, w grudniu 2016 r., Polacy zarejestrowali ponad 91 tys. używanych samochodów osobowych z importu, tj. o 73 proc. więcej niż w grudniu 2015 r. Łącznie w 2016 r. import aut osobowych przekroczył milion. I są one coraz starsze – od 2010 r. średni wiek używanego pojazdu z importu wzrósł o 3 lata. Chętnie sprowadzane są też auta starsze niż 20 lat – tu zanotowano wzrost o 100 proc. (do 24,5 tys.) w 2016 r.
Autozłom jeździ i straszy
Stan techniczny używanych samochodów w naszym kraju jest po prostu rewelacyjny! U nas tylko w 2 proc. aut badanych w stacjach diagnostycznych wykryto groźne usterki. W Niemczech – w prawie 23 proc.
Po polskich drogach poruszają się setki tysięcy pojazdów, które nie powinny zostać dopuszczone do ruchu ze względu na ich zły stan techniczny.
Sprzyja temu rosnący import coraz starszych samochodów z Europy Zachodniej, których właściciele bez problemu załatwiają stempel dopuszczający auto do ruchu.
Niemcy mogą nam zazdrościć
Najnowsze wyniki badań Transportowego Dozoru Technicznego przeprowadzonych w ponad 2 tys. stacjach w całym kraju pokazują, że stacje diagnostyczne często nie przeprowadzają prawidłowo badań, posiadają nieodpowiedni i zawodny sprzęt, w dodatku z nieważnymi świadectwami legalizacji.
W 57 proc. (1.138 stacji kontroli pojazdów) TDT stwierdził nieprawidłowości – i udowodnił, że ponad połowę samochodów badano nieprawidłowo.
Badanie czynności wykonywanych przez diagnostów wykazało, że pomijali oni szereg czynności do których zobowiązują ich przepisy, niedokładnie je wykonywali, używali też przyrządów kontrolno-pomiarowych, które nie posiadały stosownych atestów. Mimo to połowę samochodów z tej badanej grupy dopuszczono do ruchu.
Stwierdzono np., że nieprawidłowo kontrolowano poziom emisji szkodliwych składników spalin, co powodowało, że dopuszczano do ruchu pojazdy, przekraczające wszelkie normy skażenia powietrza.
Na nieprawidłowe wykonywanie badań wskazywali również policjanci, którzy podczas kontroli stanu technicznego aut wyjeżdżających ze stacji kontroli pojazdów bezpośrednio po badaniach, ujawnili liczne przypadki dopuszczenia pojazdu do ruchu, pomimo ich niesprawności, bądź w ogóle bez sprawdzenia stanu technicznego.
Okazuje się, że diagności, pomimo wykrywania poważnych usterek dotyczących m.in. układu hamulcowego, kierowniczego, zawieszenia pojazdu i oświetlenia, nie zatrzymywali dowodów rejestracyjnych, co jest ich obowiązkiem.
Podkreślić należy, że kontrole te zostały prowadzone jedynie w rejonach wybranych stacji diagnostycznych, w określonych dniach i w krótkim okresie. Strach pomyśleć, jakie wyniki przyniosłoby systematyczne badanie aut, opuszczających stacje kontroli pojazdów.
Najwyższa Izba Kontroli, która sprawdziła jak funkcjonują stacje kontroli pojazdów i jak są nadzorowane, zwraca uwagę na bardzo niski odsetek badań zakończonych wynikiem negatywnym w Polsce. Odsetek badań diagnostycznych, gdzie wykryto usterki istotne lub stwarzające zagrożenie wynosi ok. 2 proc., podczas gdy w Niemczech sięga 23 proc. badań (dane Federal Motor Transport Authority z 2014 r.). Oczywiście tak idealny stan techniczny samochodów w Polsce (wielokrotnie starszych od samochodów w Niemczech) jest zwykłą lipą.
Starosta pozwala na wszystko
Dlaczego stacje diagnostyczne tak nieprawidłowo funkcjonują? Odpowiedź brzmi – bo mogą, a dodatkową zachętę do przymykania oczu na usterki stanowi to, że ich personel niejednokrotnie przyjmuje korzyści materialne od kierowców, zainteresowanych łagodnym badaniem.
Z ustaleń kontroli NIK wynika, że w dużej mierze jest to konsekwencją słabego nadzoru starostów nad stacjami kontroli pojazdów i zatrudnionymi w nich diagnostami. Starostowie, choć powinni, nie cofali uprawnień diagnostom, dopuszczającym do ruchu niesprawne auta.
Niemal wszystkie starostwa nie przeprowadzały obowiązkowych, corocznych kontroli stacji kontroli pojazdów, bądź przeprowadzały je po terminie. W ich trakcie bada się wówczas prawidłowość pracy diagnostów, wyposażenie stacji, dokumentowanie przebiegu badań. W konsekwencji wydłużał się okres, w którym działalność SKP pozostawała poza nadzorem. Niektóre stacje diagnostyczne funkcjonowały poza wszelką kontrolą nawet przez kilkanaście lat. W pozostałych, termin obowiązkowych kontroli SKP był przekraczany nawet o 7 miesięcy.
Starostowie nie korzystali też z możliwości przeprowadzenia, w określonych przypadkach, kontroli bez zawiadomienia. Odwrotnie, w części starostw zawiadamiano szefów stacji o terminie rozpoczęcia kontroli. W rezultacie, w tak zawiadomionych SKP nie można było ocenić pracy diagnostów, bo akurat w dniu kontroli nie przyjeżdżał ani jeden kierowca na badanie.
Nie przeprowadzano także powtórnych kontroli w tych SKP, które dopuściły do ruchu samochody, a ich stan techniczny został w niedługim czasie zakwestionowany przez policję.
Starostowie nie dokonywali żadnych kompleksowych analiz prawidłowości wykonywania badań technicznych pojazdów czy dokumentowania ich przebiegu. Nie interesowali się też przyczynami zatrzymywania dowodów rejestracyjnych samochodów.
Co ciekawe, nie zajmowała ich również znaczna liczba zatrzymanych dowodów rejestracyjnych ze względu na zły stan techniczny, którymi nie interesowali się właściciele samochodów. Warto zauważyć, że w ciągu 6 lat do skontrolowanych urzędów przesłano ponad 114 tys. zatrzymanych dowodów, z czego ponad 14 tys. pozostało tam, bo ich właściciele nie zamierzali nic z nimi zrobić – i prawdopodobnie jeździli dalej bez dowodu rejestracyjnego. Nie dało się tego sprawdzić, bo nie było żadnej współpracy z organami policji w celu zbadania, czy te nadal są użytkowane.
Niestety, dalsze kontrole wykazały, że dużo takich aut nadal poruszało się po drogach. Na przykład, policjanci z Zamościa zatrzymali 50 dowodów rejestracyjnych. Okazało się, że dziewięć samochodów wciąż uczestniczyło w ruchu drogowym, a jeden z nich nawet pomimo trzykrotnej kontroli drogowej, stwierdzającej za każdym razem brak dowodów. I tylko raz zdarzyło się (w Suwałkach), że za nieuczciwe badania cofnięto uprawnienia jednemu z diagnostów.
Diagności poza wszelką kontrolą
Zdecydowana większość starostów nie nadzorowała stacji kontroli pojazdów pod względem tego czy mają odpowiednie warunki i sprzęt do prowadzenia diagnostyki pojazdów.
Większość stacji diagnostycznych funkcjonowało bez poświadczenia Transportowego Dozoru Technicznego (które przesądza o tym, że dana stacja spełnia wszystkie warunki i ma odpowiednie wyposażenie). W stacjach tych wykonano blisko 10 tys. badań technicznych. Starostowie, pomimo istnienia takiego obowiązku, w żadnym z tych przypadków nie wydali decyzji o zakazie prowadzenia działalności i nie wykreślili stacji z rejestru. Dopiero w związku z kontrolą NIK zapowiedzieli podjęcie takich działań.
Poza brakiem ważnych poświadczeń TDT, przedsiębiorcy prowadzący stacje nie spełniali również wymogu posiadania odpowiedniego wyposażenia kontrolno-pomiarowego.
Kontrola NIK pokazała, że 2/3 zbadanych stacji nie spełniało wymagań do prowadzenia badań diagnostycznych ! „Na uwagę zasługuje fakt, że stacje do badań wykorzystywały niesprawne bądź niedopuszczone do użytkowania urządzenia kontrolno-pomiarowe służące do wykrywania usterek w najistotniejszych dla bezpieczeństwa układach pojazdu” – wskazuje Izba.
Nikt nie sprawdzał, czy diagności prawidłowo wykonywali badania techniczne. Pracownicy starostw nie kwestionowali niezgodnego z przepisami sposobu ich wykonywania, ani badań przy użyciu urządzeń kontrolno-pomiarowych niespełniających wymagań.
Ponadto, z naruszeniem prawa nadawano uprawnienia wielu diagnostom. Osoby te nie posiadały odpowiedniego wykształcenia technicznego, udokumentowanego odbycia szkolenia ani zdania stosownego egzaminu – a także udokumentowanej praktyki zawodowej. Szczególnie ważny jest ostatni wymóg, bowiem w przypadku ok. 75 proc. z blisko 640 czynności badawczych, do wykonania których zobowiązują diagnostę, ocenia on wyniki badań na podstawie własnego osądu, w oparciu o posiadaną wiedzę i doświadczenie zawodowe.
Starostowie wręcz bronili skompromitowanych diagnostów. Ponad połowa nie cofnęła uprawnień diagnostom, pomimo zawiadomień z policji, Inspektoratu Transportu Drogowego lub prokuratury o nieprawidłowym przeprowadzaniu badań. Ba, nie cofano uprawnień nawet diagnostom skazanym za nierzetelne badania, w tym z orzeczonym zakazem wykonywania tego zawodu.
Generalnie, NIK ustaliła, że starostowie, pomimo upływu już ponad 17 lat od wdrożenia obecnego systemu badań technicznych pojazdów, nie wykonywali rzetelnie zadań związanych z dopuszczaniem pojazdów do ruchu.
Pracownicy starostw, którzy mieli sprawować nadzór i wykonywać kontrole w SKP, w większości nie posiadali odpowiedniego wykształcenia i praktyki, gwarantujących rzetelną ocenę prawidłowości przeprowadzania tych badań. „Kontrole w SKP przeprowadzały osoby z wykształceniem m.in.: filozoficznym, rolniczo-ogrodniczym, politologicznym, ekonomicznym czy informatycznym. Co istotne, nie zapewniono tym osobom w dostatecznym stopniu szkoleń specjalistycznych” – stwierdza NIK.
W rezultacie, prawidłowość przeprowadzania badań technicznych pojazdów nikogo nie interesowała. Ponadto, starostwa w znikomym stopniu korzystały z możliwości powierzenia nadzoru nad SKP Transportowemu Dozorowi Technicznemu. Dopiero w związku z kontrolą NIK, część starostw podpisała stosowne porozumienia z TDT.
Nikt za nic nie odpowiada
Badania techniczne pojazdów są podstawą dopuszczania ich do ruchu drogowego. Niestety, z winy rządu Akcji Wyborczej Solidarność, kierowanego przez premiera Jerzego Buzka, w 1999 r. nastąpiło ograniczenie i rozproszenie odpowiedzialności za prawidłowość badań. W związku z nieszczęsną reformą samorządową przekazano wówczas zadania nadzorcze z administracji rządowej (wojewodów) do starostów.
Uprawnienia diagnosty wydawane są bezterminowo, a w 2002, już za rządów lewicy, zniesiono obowiązek odbycia przez diagnostów okresowych szkoleń. Dwa lata później, przepisami znowelizowanej ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, urynkowiono wykonywanie badań technicznych pojazdów, co przyczyniło się do powstania konkurencji pomiędzy przedsiębiorcami prowadzącymi stacje kontroli pojazdów. A wiadomo, że największe szanse utrzymania się rynku mogą mieć te SKP, które przeprowadzają kontrole szybko i łagodnie, zdobywając tym względy kierowców.
Z kolei w 2014 r., już za rządów Platformy Obywatelskiej, złagodzono wymagania związane z dostępem do zawodu diagnosty (pomimo kontroli NIK z 2009 r. dotyczącej systemu badań technicznych pojazdów, zakończonej wnioskami o przywrócenie szkoleń dla diagnostów oraz wzmocnienie nadzoru nad ich przebiegiem).
Tak więc, liczmy się z tym, że autozłomu gnającego po polskich drogach, nikt nie bada jak należy.
Autozłom w Sadurski.com – tekst: (c) Trybuna
Zobacz też:
>
>