Polska gospodarka – kwiecień 2020
Gospodarka funeralna
W ramach odmrażania polskiej gospodarki, zaczęto stopniowo otwierać podwoje cmentarzy. To bardzo słuszne posunięcie, bo w związku z postępami epidemii branża funeralna w naszym kraju zaczyna dziś rozwijać się coraz szybciej i ma przed sobą świetlaną przyszłość. Do cmentarnego sukcesu przyczynił się prezes Jarosław Kaczyński. Gdy z naruszeniem przepisów pojawił się na Powązkach, w PiS-owskiej telewizji „publicznej” zaczęto przekonywać, że wręcz przeciwnie, jego obecność była absolutnie zgodna z prawem. Żeby zaś ostatecznie dopasować rzeczywistość do poczynań przywódcy Polski, cmentarze zaczęły się otwierać także i dla zwykłych obywateli.
To nie wina aut
Pod koniec marca Warszawa należała do najbardziej zanieczyszczonych smogiem miast świata. Budziło to powszechne zdumienie, gdyż przeczyło wszelkim uznanym teoriom, wedle których to samochody powodują skażenie powietrza – a w czasie ograniczeń związanych z epidemią, ruch aut jest w stolicy bardzo niewielki. W związku z tym narodziły się inne teorie, co jedna, to bardziej kuriozalna. Część aktywistów ochrony środowiska uznała, iż smog jest bardzo duży jak najbardziej z powodu samochodów, ale dlatego, że ponieważ jest ich mało, to jeżdżą znacznie szybciej niż zwykle, wznosząc kołami kłęby pyłu, które to kłęby – czego dowiedzieliśmy się właśnie teraz – są znacznie bardziej szkodliwe od spalin wydobywających się bezpośrednio z rury wydechowej. Logiczny, wypływający z tej teorii wniosek, iż w związku z tym, samochodów powinno być w Warszawie bardzo dużo, żeby stały w korkach bądź jeździły jak najwolniej, jakoś nie został sformułowany.
Inny odłam aktywistów tradycyjnie winił za smog obcych – w tym przypadku naszych sąsiadów z Ukrainy, którzy jakoby smrodzą na potęgę. I wykorzystując korzystne wiatry, eksportują swoje zanieczyszczenia do Polski. Jeszcze inny odłam (a raczej odłamek) wskazywał, że winny jest nasz tradycyjny egoizm oraz sobiepaństwo, każące nam mieć w nosie stan powietrza. Dlatego właśnie pozwalamy sobie na nieograniczone smrodzenie różnymi kominkami, które warszawiacy mają nie tylko w willach, ale także w zwykłych mieszkaniach w blokach. Ten jak najbardziej słuszny pogląd jest jednak stosunkowo rzadki, gdyż kłóci się z polskim poczuciem dumy narodowej, wedle którego jesteśmy społeczeństwem wyposażonym w jak najlepsze cechy oraz dalekim od egoizmu. Z tą tezą łączą się także zarzuty wobec obecnej władzy, która opowiada bajki o programie czystego powietrza, ale zupełnie nic w tym kierunku nie zrobiła.
W kwestii smogu skazani jesteśmy na teoretyzowanie, bo przecież nikt nigdy w Polsce nie zbada rzetelnie, czy samochody spalinowe szkodzą środowisku. Gdyby zaś okazało się, że nie szkodzą, to nikt tego uczciwie nie powie. Jeśli jednak jakimś cudem rzeczywiście – choć przecież jasno wynika to z wyników badania powietrza pod koniec marca – jakiś zespół badawczy potwierdzi, iż auta spalinowe nie zatruwają powietrza, to miałoby to fundamentalne znaczenie dla polskiej gospodarki oraz rozwoju przestrzennego. Skończyły by się bajki o elektromobilności polskiej gospodarki, no bo po co wprowadzać elektromobile, skoro auta spalinowe nie szkodzą? Rząd PiS z pewnością by się z tego ucieszył, bo przestano by wypominać, że nic nie zrobił dla realizacji swych opowieści o autach elektrycznych zapełniających polskie drogi. Zmiany wymagałby też model budowy miast. Arterie w nich powinny być jak największe, aby zapewnić swobodny wjazd do centrum możliwie dużej liczby aut.
Nowe, nie gotowe
Według danych Eurostatu, Polacy dosyć chętnie sięgają po mieszkania z rynku pierwotnego. W 2019 r. udział takich transakcji wyniósł w Polsce 46,7 proc. Mieszkania nowe wprawdzie są droższe od używanych, czyli z rynku wtórnego, ale oprócz oczywistej różnicy polegającej na możliwości wykończenia ich według własnych oczekiwań, zapewniają większe bezpieczeństwo prawne. Mieszkania z rynku wtórnego, przy ciągle nie uregulowanej kwestii reprywatyzacji w Polsce, mogą być bowiem obarczone roszczeniami przedstawicieli dawnych właścicieli. Problem jednak w tym, że ponieważ w ostatnich kwartałach popyt na rynku nieruchomości przewyższał wyraźnie podaż, stałym zjawiskiem na rodzimym rynku nieruchomości był deficyt gotowych mieszkań. Na koniec 2019 r. ponad połowę oferty nowych lokali na polskim rynku, stanowiły te, które zostaną oddane do użytkowania dopiero w 2021 r. lub jeszcze później. To nie jest dogodne dla nabywców, bo najlepiej, jeśli mieszkanie, które chcemy kupić, jest już gotowe, przynajmniej w stanie surowym. Daje to możliwość wprowadzenia się do nich w relatywnie krótkim czasie, co ma ogromne znaczenie dla osób, które muszą ponosić koszty związane z zakupem nowej nieruchomości oraz utrzymywaniem dotychczasowej. To ważne np. dla rodzin, które ze względu na pojawienie się kolejnego dziecka czy zmianę pracy potrzebują szybkiej zmiany mieszkania. Jednakże w ubiegłym roku już wybudowane mieszkania stanowiły zaledwie 9 proc. dostępnej oferty deweloperskiej. Nieco lepiej było w spółdzielczości mieszkaniowej, ale dziś, w dogorywającej formule spółdzielczej w zasadzie już nie buduje się mieszkań. Podobnie jak i w budownictwie komunalnym, skutecznie zniszczonym przez rządy Prawa i Sprawiedliwości. Epidemia koronawirusa zmniejszy popyt na mieszkania – ale oczywiście nie sprawi, że te, które mają zostać oddane w 2021 r. zostaną zbudowane szybciej. W bieżącym roku też będzie trzeba zatem kupować na rynku pierwotnym przeważnie te mieszkania, które dopiero są w planach.
Tekst: AL / Trybuna.info